Przejdź do głównej zawartości

Podjęcie adopcyjnej decyzji i pierwsza wizyta w OA

Uwaga, rys historyczny ;)
Kiedy po raz pierwszy w życiu spotkałam się z zagadnieniami niepłodności i bezpłodności*, wówczas oba oznaczały dla mnie jedno i to samo. Niepłodność była synonimem bezpłodności i na odwrót, i sprowadzało się do słyszanego co jakiś czas „ci lub tamci nie mogą mieć dzieci”. Oczywiście mnie to nie dotyczyło, przecież „ja na pewno będę mogła!” pfff, bo niby dlaczego miała bym nie móc. Moje prababcie miały dzieci, moje babcie miały dzieci, moja mama przecież ma dzieci, to chyba naturalne, że i ja mieć będę. No jak nic oczywista oczywistość :D I żyłam dalej swoim dziecięco-szkolnym życiem.

W czasach licealnych, gdy w rozmowach z rówieśnikami pojawiał się temat małżeństw bezdzietnych z wyboru lub też nie (choć mam swoją teorię, że nie istnieją małżonkowie, którzy nigdy w życiu nie chcieli by potomstwa, uważam, że za każdym takim stwierdzeniem kryje się czyjś ból i niemoc, ale mogę się mylić) zawsze wychodziłam z założenia, że gdybym w przyszłości nie mogła mieć dzieci (tfutfu, puk-puk, tak, czasy czytania horoskopów itp. się kłaniają) to adoptuję. Choć to przecież tak rzadko się zdarza, ale jakby co, JAKBYCO, to na pewno adoptuję, wszak nie wyobrażam sobie rodziny bez dzieci.

W okresie studiów, czyli mając lat 20+, natrafiłam w mediach na historię rodziny wychowującej dzieci biologiczne i adopcyjne. Pomyślałam: „ja też bym tak mogła”. Wiele dni wracałam w myślach do modelu tej rodziny i mój przebłysk: „też bym tak mogła” nie wiedząc nawet kiedy zamienił się w natrętną myśl: „też tak chcę!” :) Także nie mając jeszcze męża już miałam ułożony plan na życie: razem z mężem będę wychowywać dzieci biologiczne i adopcyjne. Miałam sprecyzowane również : obowiązkowo pies, nigdy kot! Tiaaa… a życie potoczyło się swoim torem i na dzień dzisiejszy... nie wyobrażam sobie, że mogłabym być szczęśliwsza, z tym wszystkim co mam i czego nie mam. Chwała Panu! :)

Ale wróćmy do teraźniejszości.
W 2015r. po raz pierwszy odwiedziliśmy z Mężem ośrodek adopcyjny. Uprzednio zadzwoniłam i umówiłam się na to spotkanie. A jeszcze wcześniej troszkę poczytałam i się dowiedziałam, żeby się nie przejmować, bo baaaaardzo będą starali się nas zniechęcać. Uzbrojeni więc w tę wiedzę spotkaliśmy się z panią kierowniczką ośrodka. Pamiętam jak dziś, siadającą naprzeciwko nas panią i z uśmiechem pytającą: „co was do mnie sprowadza?”. My pełni zapału, radośni, opowiadamy jak to byśmy chcieli wychowywać dzieci biologiczne wraz z adopcyjnymi, i już w trakcie naszych opowieści pani kierownik przybrała postawę ewidentnie zamkniętą ze splecionymi rękoma na klatce piersiowej, wbiła w nas wzrok tak przenikliwy, iż miałam wrażenie, że patrząc mi prosto w oczy widzi również wszystko co za moją głową ;) A my opowiadamy dalej, że nieważne które dziecko pojawi się pierwsze, czy biologiczne czy adopcyjne, że mamy już po 30+ lat, a procedury trochę trwają, dlatego przychodzimy już teraz. Usłyszeliśmy kilka informacji, zapewne takich jakie słyszą wszyscy kandydaci na rodziców adopcyjnych na pierwszym spotkaniu. Padło, że nie ma dzieci zdrowych, że wszyscy chcieli by małe dzieci, że pierwszeństwo mają małżonkowie bezdzietni, że są duże kolejki i...to by było na tyle. Powiedziano nam jakie dokumenty należy złożyć i już. Podsumowując, poza postawą ciała i przenikliwym na wskroś wzrokiem pani kierownik żadne zniechęcanie nie miało miejsca. Zaczęliśmy więc powoli umawiać się na wizyty do specjalistów po wskazane zaświadczenia, zbierać potrzebną dokumentację, pisać swoje życiorysy…
Tak przebiegła nasza pierwsza i nieostatnia wizyta w Ośrodku Adopcyjnym.


*gdy uzupełniłam dane w sekcji „o mnie” mój Mąż po przeczytaniu pyta:
- czemu z niepłodnością?
- ?
- a to to samo co bezpłodność?
- nie, bezpłodność jest gdy kategorycznie nie ma szans na dziecko (np. Usunięta macica, brak plemników) a w niepłodności wszystko może się zdarzyć ;)
- aha, to dobrze.
Koniec :)
Nawiasem dodam, że jeszcze kilka lat temu niepłodność i bezpłodność wciąż znaczyły dla mnie to samo, najzwyczajniej nie byłam w temacie.

Komentarze